poniedziałek, 28 lutego 2011

Rozdział 6.

Gwałtownie otworzyłam powieki i zaczerpnęłam tchu. Oddychałam ciężko i chrapliwie łapiąc kolejne chełsty powietrza. Moje ciało przeszła seria drgawek, a przed oczami widziałam same czarne plamy. Po chwili jednak przyzwyczaiłam się. Blade światło, takie jak w szpitalu zalewało równie jasne ściany. Nadal ponawiałam próby wzięcia głębszego wdechu. Łapiąc się za źródło bólu dochodzące z piersi, próbowałam wstać. Kiedy mi się to udało zaczęłam kaszleć niczym osoba chora na astmę. Miałam spierzchłe usta i kujący ból w piersi, zerknęłam na swoje branie. Moją skórzaną kurtkę i czarny top zastąpiono staromodną koszulą nocną. Byłam w dziwnym pomieszczeniu. Było tu tylko jedno łóżko, które zajmowałam i dwie szafki z metalu nierdzewnego. Zsunęłam się z wysokiego łoża, rozglądając się z ciekawością i rosnącą paniką. Nie usłyszałam kiedy ktoś wszedł do pokoju. Byłam ciągle otępiała.
- Witamy z powrotem- głos Williama odbił się od ścian. Podskoczyłam i zaczęłam się szybko cofać obnażając zęby. Wpadłam na szafki z impetem. Trzymając się ich rogów kuliłam się pod ścianą miotając w kierunku łowcy mordercze spojrzenia, w których mieszał się lęk ze wściekłością.
- Nie podchodź do mnie!- wrzasnęłam, kiedy tylko zrobił krok do przodu. Uniósł ręce jak policjant podchodzący do podejrzanego.
- Nic ci nie zrobię.
- Odejdź!- powiedziałam warcząc, uniosłam górną wargę prezentując swoje monstrualne, śnieżnobiałe uzębienie.
- Nie wierzę ci. Chciałeś mnie zabić.- wysyczałam w jego stronę.
- To nie ja, przysięgam. Daję ci słowo łowcy.
- Wyjdź!- nie chciałam go zabić, ale on wystawiał się jak na srebrnej tacy. W mojej piersi narastał złowieszczy charkot. Miałam utkwione spojrzenie w chłopaku niczym polująca lwica. Nagle koło jego boku pojawił się niski mężczyzna. Sięgał mu ledwie do łokcia. Miał gęste białe włosy, a na nosie okulary z grubą, czarną oprawą. Na sobie miał elegancki garnitur.
- Wyjdź Williamie.- powiedział cicho z rosyjskim akcentem do chłopaka, który gapił się na niego z niedowierzaniem.
- Tak jest, mistrzu.- blondyn lekko się ukłonił i wyszedł trzaskając drzwiami. Siwy mężczyzna odprowadził go wzrokiem.
- Uspokój się młoda damo.- skierował ku mnie swoje błękitne, dobre oczy.
- Chcieliście mnie zabić- szepnęłam drżącym głosem. Moje mięśnie rozluźniły się, ale ciągle stałam w obronnej pozycji.
- To był tylko wypadek, drobny incydent. Łowczyni wracająca z wyprawy zareagowała zbyt pochopnie na twoją obecność tuż przy naszej bazie.
- Wyprostowałam się, ale nie uspokoiłam. Tylko wypadek, który mógł mnie zabić. Kogo to obchodzi, przecież byłam tylko wampirzycą. Czy mnie trafiła czy nie, co za różnica?
- Rzecz jasna słono zapłaci za ten błąd.- dodał mężczyzna, aby mnie udobruchać.
- Westchnęłam i podeszłam do łóżka. Przysiadłam na nim i spojrzałam starcowi w oczy.
- Chcę odzyskać swoje ubranie.
- Jeżeli tylko zostanie oczyszczone, każę je dostarczyć.
Kręciło mi się w głowie, byłam słaba. Straciłam dużo krwi. Kujący ból nawracał. Jęknęłam cicho łapiąc się za pierś.
- Potrzebuję krwi- wycharczałam w stronę mężczyzny.
- Wysłałem ludzi do twojego pokoju hotelowego. Przyniosą cały zapas i odzież jeśli masz takie życzenie.
- Krwi.- warknęłam. Ubranie nie grało teraz roli. Bez krwi moje ciało nie było w stanie się do końca zregenerować. W tej samej chwili rosły mężczyzna wszedł do sali. Zostawił plecak w rękach mistrza i szybko wyszedł. Doszedł do mnie zapach przyniesionego przedmiotu. Odwróciłam się. Mężczyzna podszedł do łóżka, zostawił plecak i jak najszybciej się ulotnił.
Rozerwałam największą kieszeń nie zaprzątając sobie głowy suwakiem. Wyciągnęłam pełny woreczek i wychyliłam go niemalże jednym chełstem. Rozrywałam następne, aż poczułam, iż moje pragnienie zostało ugaszone, a tkanki w moim ciele pracują bez zarzutów. W plecaku czekało też na mnie ubranie. Bez protestu wciągnęłam wąskie jeansy i grubą koszulę. Chowając puste woreczki do plecaka rozejrzałam się po pokoju. Podeszłam do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwałam... Sama nie wiem czego. Rozmów, oddechu, czegokolwiek. Ani żywej duszy. Wyszłam na zewnątrz. Ściany były wyłożone drewnem, a podłogi lśniły białym marmurem. Na końcu długiego korytarza siedziała czarnowłosa dziewczyna. Jej długi, gruby warkocz przerzucony przez ramię sięgał niemal do pasa. Wstała i skierowała się w moją stronę. W takiej sytuacji zwykłam uciekać, lecz teraz stałam nieruchomo wlepiając złote oczy w zbliżającą się postać.
- Mistrz cię oczkuje w swoim gabinecie.- nabrała powietrza przez nos odrobinę przemykając oczy- Ale zanim tam pójdziemy, chciałabym cię przeprosić. To przeze mnie wylądowałaś w lecznicy. Zareagowałam zbyt instynktownie, nie wiedziałam że jesteś gościem mistrza... Cóż, tak czy inaczej, przepraszam cię za to co się stało.- widać, że nie przychodziło jej to łatwo.
Uniosłam lekko brew i spojrzałam w jej oczy.
- Postaram się o tym nie pamiętać.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, nie przekonana.
- Za mną.- ruszyła szybkim, zdecydowanym krokiem przez kręty korytarz.
- A tak w ogóle jestem Emma.
- Aurelia- mruknęłam niezbyt zainteresowana rozmową, a ścianami pokrytymi mistycznymi malunkami łowców.
W milczeniu szłyśmy dobre dziesięć minut zanim dotarłyśmy do ogromnych, rzeźbionych drzwi. Emma kiwnęła na mnie dając mi wolną drogę. Uchyliłam ciężkie drzwi i po chwili znalazłam się w środku. Było tu mnóstwo obrazów i półek z książkami. Niesamowity widok.
- Siadaj Aurelio.- dobiegł mnie głęboki głos znad okna.
- Posłusznie zajęłam miejsce obok fotela, w którym rozsiadł się William. Całkowicie zignorowałam jego osobę.
- Co wiesz o historii klanu łowców?
- Niewiele. Głównie z opowiadań wampirów- nomadów lub uciekinierów. Nie jestem pewna co jest prawdą, a co fikcją.
Starzec uśmiechnął się pogodnie.
- Zatem niebawem pozbędziesz się obaw. Czas byś poznała naszą historię...



Rozdział 5.

We śnie znajdowałam się w XVII- wiecznym Londynie. Byłam ubrana w białą suknię poplamioną atramentem. Dobrze ją pamiętam, jej zapach, materiał... miałam ją w dniu kiedy zostałam przemieniona. Rozejrzałam się wokół. Miasto, choć szare i ponure, tętniło życiem. Powietrze było wilgotne, ciężkie i stęchłe. Znajdowałam się przy moście skąd było widać wieże kościoła górujące nad drzewami. Byłam w rozsypce, kręciło mi się w głowie. Podeszłam na trzęsących się nogach do starej cyganki.
- Proszę wybaczyć niepokój, ale czy mogłabyś powiedzieć mi dlaczego tu jestem, milady?- przybrałam niemal płaczliwy ton. Nie chciałam znów przeżywać najgorszego okresu mojego życia.
- Kobieta znienacka chwyciła mnie za rękę i podciągnęła ją sobie do oczu z taką siłą, że o mały włos a wylądowałabym na twardym bruku.
- Widzę mężczyznę- wymruczała kobieta z rumuńskim akcentem wlepiając swoje przerażające oczy w moją dłoń- Ni to wróg, ni przyjaciel. Z chęcią czyhałby na twoje życie, ale zmuszony jest je chronić, choć człowiekiem nie jesteś.- pokiwała głową zafascynowana.
- Wyrwałam swoją dłoń z rąk wiedźmy marszcząc brwi. Co to w ogóle ma znaczyć? Podbiegłam do brodatego staruszka stojącego na moście.
- Przepraszam, sir?- kiedy chciałam dotknąć jego ramienia moja ręka przeniknęła jego ciało, jakbym była duchem. Jakbym nigdy nie istniała. Pokręciłam z niedowierzaniem głową patrząc na swoje ręce. Nikt mnie nie widział i nie słyszał z wyjątkiem cyganki, która rozpłynęła się równie szybko jak się pojawiła. Zaczęłam biec w stronę kościoła. Kiedy dotarłam do budynku podeszłam do ściany i podpierając się o nią upadłam. Na mojej piersi wykwitła czerwona plama, a ból sparaliżował całe ciało. Jęknęłam cicho, próbując zatamować krwotok. Na nic to się nie zdało. Zrezygnowana i wycieńczona oparłam głowę o mur kościoła. Moje ręce były śliskie od szkarłatnego płynu, który w postaci łez ściekał też po moich policzkach. Przede mną pojawił się ni stąd ni zowąd Aleksander- mój wierny przyjaciel i kompan od najmłodszych lat. Spojrzałam na niego.
- Umieram, Alex.
Kucnął przy moich stopach i spojrzał na mnie swoich kojącym, czekoladowym spojrzeniem.
- Nie umrzesz. Ktoś cię uratuje.- spojrzał w prawą stronę. Podążyłam za jego wzrokiem. Stała tam grupa czarnych łowców na której czele stał uśmiechnięty William. Moje serce zaczęło bić szybciej, a ja próbowałam wstać, uciec.
- Nie, Alexandrze to oni mnie zabili. Zawsze tego chcieli. Pomóż mi- wyszeptałam tracąc dech.
Chłopak spojrzał na mnie z litością i przygaszeniem.
- Pomógłbym ci. Ale nie lubię cię okłamywać.- cytując mnie, spojrzał w ziemię i w jednej chwili znikło wszystko. Londyn, łowcy, Alexander. Zostałam sama, umierająca. Tak jak na początku.
A moja śmierć odrodzeniem się stanie.
Po chwili moje ciało zapłonęło żywym ogniem.



środa, 23 lutego 2011

Rozdział 4.

Stałam pod prysznicem pozwalając, by gorąca woda zmyła ze mnie cały brud i krew. Wyszłam z natrysku zakrywając ciało dużym, miękkim ręcznikiem. Usiadłam na półce. Nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Pójść tam i zaryzykować, czy znowu wyjechać do innego miasta, przyjąć nową twarz i nowe życie. Dopiero co przyjechałam do Londynu, nie chcę stąd się ruszać. Zacisnęłam wargi. Moja wrodzona ciekawość i determinacja wybrały pierwszą opcję. Szybko wytarłam się i wciągnęłam na nogi obcisłe, czarne leginsy, oraz wysokie buty za kolano. Do tego jeszcze wąski top i czarna, skórzana kurtka. Włosy pomęczyłam przez chwilę suszarką, ale ciągle były wilgotne, a ja nie miałam czasu. Wybiegłam z łazienki w poszukiwaniu listu, lecz przerwało mi czyjeś chrząknięcie. William.
- Ale z ciebie bałaganiara.- uśmiechnął się kpiarsko rozglądając się po pokoju. Był już w jednym kawałku, wszystkie złamania uleczone. Najwyraźniej mieli jakieś sposoby.
- Wybacz, nie spodziewałam się odwiedzin- parsknęłam z sarkazmem- Co ty tu robisz?- zmrużyłam oczy i lekko odsłoniłam zęby. Zeskoczył z parapetu i rozsiadł się w jednym z foteli. Wyjął z kieszeni scyzoryk i zaczął się nim bawić.
- Mistrz mnie przysłał. Mam cię przyprowadzić.
- Bo co? Sama nie trafię?- uniosłam brew z sarkazmem i politowaniem- Smród łowców czuć z odległości pięciu kilometrów.
- Ach, to dlatego tak trudno was wyłapać.- wywrócił oczami i schował zabawkę.
- Bynajmniej.- rzuciłam mu ostre spojrzenie.- Czego chce ten wasz Mistrz ode mnie?
- Nie wiem.
- A dlaczego przysłał akurat ciebie?- założyłam ręce na piersi.
- Ze względu...- wstał z fotela przyglądając się mi z uśmieszkiem na ustach i lustrując świecącymi, zielonymi oczyma.- Na mój urok osobisty- uśmiechnął się irytująco- Który tak czy siak przebije twój upór.
- Nie wysilaj się. Właśnie miałam wychodzić.- rozejrzałam się po pokoju. Nie miałam czasu na jego chore gierki. Gdzie był ten przeklęty list?!
- Tego szukasz?- pomachał mi przed nosem kartką. Wyrwałam mu ją z rąk i syknęłam na chłopaka gniewnie. List schowałam do kieszeni kurtki.
- Lepiej zejdź mi z drogi- zepchnęłam go z okna na ścianę i kucnęłam na parapecie. Jakby od niechcenia odepchnęłam się od ramy i już po chwili wylądowałam na palach bez niepotrzebnego hałasu. Otrzepałam ręce i spojrzałam w górę. William stał na parapecie i celował w pobliską latarnię. Z przedmiotu, który trzymał w dłoni wystrzeliła linka, na której zjechał i już po chwili znalazł się obok mnie. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej w stronę Tamizy. Dotrzymałam Williamowi kroku. Po upływie pięciu minut westchnęłam patrząc na niego.
- Strasznie się wleczesz.- zmarszczyłam brwi.- Dlaczego nie mogę dotrzeć do waszej siedziby sama?
- Bo kiedy tylko pojawisz się na horyzoncie, obudzisz się z dziesięcioma kołkami w ciele w innym świecie. Czy to ci wystarczy?- uniósł brwi.
- Mam list.
- Łowcy nie będą czekasz, aż pokażesz im na papierku zaproszenie.
- Jak to miło z ich strony- powiedziałam z sarkazmem. Spojrzałam kątem oka na mojego towarzysza. Był przystojny i wysportowany. Jasne blond włosy, trochę przydługie wpadały mu do zielonych oczu. Jego ciało zdobiły czarne, cienkie linie przecinające się w określonych miejscach. Przypominały bardziej żyły lub cienkie nici niż tatuaże. Zapewniały mu różne, przydatne umiejętności takie jak szybkość, siła zwinność i wiele innych.
- Gapisz się na mnie.- powiedział majsterkując przy swojej grubej bransolecie. Nie zwolniłam tylko szłam dalej. Niech zostanie w tyle jeśli chce.
- Nigdy nie stałam tak blisko obok Łowcy. Dziwne uczucie kiedy idziesz obok mnie jak gdyby nigdy nic i nie chcesz mnie zabić.- I na odwrót, pomyślałam z rozbawieniem o spotkaniu w banku krwi. Dogonił mnie i wzruszył ramionami.
- Ja tam wampiry mam na co dzień.
Parsknęłam śmiechem.
- Daj spokój Williamie. Dobrze wiem kiedy ktoś kłamie. To jeden z wielu moich talentów- uśmiechnęłam się figlarnie, kącikiem ust. Spojrzał na mnie lekko zmieszany.
- Tylko cię sprawdzam.
- Ahaa...
- Zmarszczył gniewnie brwi. Zastanowiło mnie to, iż nigdy nie mogę odczytać z jego oczu co myśli. Zawsze się chowa i gdzieś mi umyka. Ocknęłam się z moich rozmyślań kiedy lekko mnie szturchnął.
- Co?!
- Zaraz będziemy na miejscu- miał rozbawioną minę. Wyrwanie mnie z transu sprawiło mu dziką radość. Tak, bardzo zabawne.
- Na chwilę muszę wyjść im naprzeciw i dać im znak, że mamy gościa- uniósł brew i się uśmiechnął.
- Jasne, zaczekam tutaj- wywróciłam oczami i założyłam ręce na piersi.
William zniknął za gęstymi krzakami. Przykucnęłam i wbiłam wzrok w spokojną Tamizę, kiedy usłyszałam kroki. Wstałam i odwróciłam się. Wzięłam głęboki wdech przez nos. Zbliżał się łowca. Zmrużyłam oczy.
-William?
Ktoś za mną głośno wciągnął powietrze przez zęby i poruszył się szybko niczym kot. Byłam zbyt zszokowana żeby zareagować i już po chwili leżałam sparaliżowana z kołkiem, który trafił mnie w plecy i przebił na wylot.

poniedziałek, 21 lutego 2011

W razie uwag i słowa krytyki umieszczajcie w komentarzach, bądź wysyłajcie na mój e-mail.


madzianna.blog@gmail.com


xoxo, M.

Rozdział 3.


Szłam coraz szybciej nie zważając na przechodnich. Co chwila ktoś na mnie wpadał mrucząc pod nosem wiązankę przekleństw, ale mało mnie to obchodziło. Byłam głodna. Parę minut później na horyzoncie pojawił się szpital. W powietrzu wisiał zapach świeżej, soczystej krwi. Zbliżyłam się do drzwi jednego z najmniej zatłoczonych budynków. Nasłuchiwałam głosu strażników, po czym wślizgnęłam się do środka. Neonowe światło i rażąca biel ścian połączona z zielenią przyprawiały o mdłości. Jednak moje oczy szybko przystosowywały się do nowych otoczeń i już po chwili ciemne mroczki zniknęły.
Do roboty- zatarłam ręce i zakasałam rękawy. Poruszałam się w swoim tempie, nie ludzkim. Pakowałam woreczki z krwią do torby znalezionej pod jakimś wózkiem inwalidzkim marząc o ich smaku, kiedy nagle wyczułam już znany mi zapach. Powoli wstałam i zaciskając pięści, odwróciłam się. Spojrzałam w stronę intruza. Na moje usta wpełzł dziki uśmieszek.
- Witaj, blondyneczko.- uśmiechnęłam się w stronę wysokiego blondyna ubranego od stóp do głów na czarno. W ręku miał lśniący nóż, a z boku kilka zapasowych. W jego oczach pojawiły się płomyki złości, kiedy z niego drwiłam nie przejmując się jego osobą. Za plecami chłopaka wyrośli jeszcze dwaj mięśniacy ubrani podobnie jak on. Parsknęłam śmiechem.
- Przyprowadziłeś kolegów? Och, jakie to słodkie.- posłałam im pobłażliwe spojrzenie i sięgnęłam po naładowaną krwią torbę- Niestety, muszę już uciekać.- uśmiechnęłam się w ich stronę, wlewając w ten uśmiech tyle sarkazmu, ile tylko się dało. Ni stąd ni zowąd w moim prawym boku znalazł się nóż. Otworzyłam szeroko usta z zaskoczenia i opuściłam torbę, przez co krew wylała się na podłogę obryzgując ściany i naszą czwórkę. Zmrużyłam oczy niczym jadowity wąż. Syknęłam w stronę mężczyzn wysuwając kły.
Wyciągnęłam nóż, a zanim się odezwałam rana zdążyła się zasklepić.
Ty...- wskazałam na chłopaka z jasną czupryną.- Nie stać cię na nic więcej laleczko?!- rzuciłam zakrwawiony nóż w stronę jego głowy, lecz w porę zrobił unik. Ostrze wylądowało we framudze drzwi. Warknęłam z wściekłości, po czym nie do końca się kontrolując rzuciłam się na jednego z nich. Poruszałam się bardzo szybko i precyzyjnie. Nie chciałam go zabić, jedynie lekko uszkodzić. Rezultat? Złamana żuchwa, cztery żebra, noga, ogłuszenie i porządny kopniak w przeponę. Powróci za jakieś pół godziny. W tym czasie miałam nadzieję zająć się pozostałą dwójką. Odwróciłam się sycząc, w moim ciele pulsowała wzburzona adrenalina. Powaliłam na ziemię zielonookiego przywódcę a następnie zajęłam się większym osiłkiem. Był bardziej poręczny i zwinny niż jego wspólnik, okładał mnie ciosami i ciął nożem. Niemalże w ostatnim momencie wyrwałam z podłogi deskę i trafiłam go w głowę. Jeszcze trochę a dostałabym kołkiem. Dyszałam jak po maratonie, drżącymi rękoma chwyciłam ze stołu strzykawkę z jakimś środkiem i zaczęłam aplikować powalonemu przed chwilą mężczyźnie, jednakże zdążyłam wstrzyknąć jedynie pół dawki, bo wylądowałam na podłodze uderzając plecami o ścianę. Rzuciłam wściekłe spojrzenie w stronę napastnika. Blondyn zdołał się pozbierać i kipiał ze złości, pędząc w moją stronę miął w ustach przekleństwa.
- Wyśmienicie, najlepszy na deser- uśmiechnęłam się i zanim zdołał się zorientować chwyciłam go za ramiona i przeskoczyłam przez niego popychając go jednocześnie na ścianę. Westchnęłam kręcąc głową i cmokając z dezaprobatą.
- Zobacz jak nabałaganiłeś- pozwoliłam sobie na spojrzenie w jego oczy. W kącikach moich ust zamajaczył szelmowski uśmieszek.- Jednak niegrzeczny z ciebie chłopiec.- spojrzał na mnie mrużąc swoje zielone, magiczne oczy.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie- próbował wstać, ale syknął z bólu łapiąc się za bok. Złamane żebro mogło przebić płuco. Zagryzł dolną wargę, gdzie zaraz pojawiła się krew, którą wyczułam od razu. Zmarszczyłam czoło i kucnęłam obok niego przyglądając się z jego twarzy. Chyba nie tylko żebro miał pęknięte, w przeciwnym razie już dawno leżałabym z kołkiem w piersi.
- Pachniesz inaczej niż większość ludzi- nasze spojrzenia się spotkały. Jego wściekłe, moje ciekawskie i pobłażliwe zarazem.
- Nie jestem jak większość- syknął z bólu, pot sklejał jego blond włosy- Nieźle nas załatwiłaś. Mogę chociaż wiedzieć jak ci na imię, ślicznotko?- zmrużył lekko oczy. Uśmiechnęłam się do niego unosząc brew. Wstałam i skierowałam się w stronę jedynej, sprawnej lodówki. Do plecaka z szafki pielęgniarek pakowałam wszystkie ocalałe worki ze zbawczym trunkiem.
- A zdradzisz mi swoje?- powiedziałam do blondyna stojąc do niego tyłem i sięgając po następną porcję krwi.
- William.
- William....- powtórzyłam. Patrząc na puste szuflady lodówki westchnęłam. Potrząsnęłam plecakiem i zasunęłam suwak. Starczy na tydzień, może dłużej...
- Cóż Williamie- skinęłam głową w jego stronę uśmiechając się kącikiem ust- Było naprawdę strasznie miło, ale teraz muszę lecieć.- Rozejrzałam się wokół. Wszędzie była krew, poprzewracane meble i wyszczerbione ostrza. Założyłam plecak na ramię i ruszyłam w stronę wyjścia, ale przedtem zawahałam się chwilę.
- Właściwie to dlaczego na mnie polujesz? Nie masz nic lepszego do roboty? Nie zabijam ludzi, jeżeli nie muszę. Nic na mnie nie macie.- uniosłam brew czekając na jego odpowiedź, lecz na próżno. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się.
- Aurelia.- rzuciłam w jego stronę i wybiegłam ze szpitala w wampirzym tempie.
Wracałam do hotelu ciemnymi, mało uczęszczanymi uliczkami. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zobaczył. Moje ubranie wyglądało jak po wojnie- przesiąknięte brudem, potem i krwią.
Kiedy dotarłam na miejsce byłam zmuszona wejść do apartamentu przez okno. Wrzuciłam najpierw plecak wyładowany świeżym towarem a następnie wślizgnęłam się przez wąską ramę okna. Wstałam i odszepałam się z kurzu i ziemi. Zrzuciłam z siebie brudny płaszcz oraz koszulę i rzuciłam je na podłogę. Byłam cała obolała a na moim ciele jeszcze lśniły białe blizny po cięciu, nożem, które niebawem całkiem znikną, oraz zaschnięta krew. Nie moja rzecz jasna, ja nie krwawię. Rzuciłam się do plecaka i rozerwałam pospiesznie jeden woreczek zaspokajając pragnienie. Szkarłatny płyn ściekał mi po brodzie aż na brzuch, ale byłam zbyt głodna, żeby przejmować się czymś takim jak higiena. Kiedy skończyłam posiłek pragnęłam tylko kąpieli. Lecz zanim poszłam do łazienki, zauważyłam białą kartkę, którą ktoś wsunął przez szczelinę w drzwiach. Schyliłam się po nią i obejrzałam kopertę. Z przodu widniał mistyczny znak łowców. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Uwzięli się na mnie. Rozerwałam kopertę i rozłożyłam list.
,, Moja droga,
Proszę wybaczyć wszystkie niedogodności. Przyjdź do opuszczonego kościoła nad brzegiem Tamizy. Sama. Chcę z Tobą pomówić- to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Będziesz bezpieczna.

Wielki Mistrz, Dmitrij Czerwakov.”
PS. Zabierz ze sobą list- przyda się.''

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że czytam liścik z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Potrząsnęłam głową. Jeszcze tego brakuje mi do pełni szczęścia...

Rozdział 2.



Postanowiłam wrócić do miejsca, w którym moja śmierć była moim odrodzeniem. Londyn. To nie do wiary, jak bardzo się zmienił. Jedyne co nie uległo zmianie to pogoda. Brak upiornego słońca może ułatwi mi życie wśród ludzi. Chociaż to.
Kiedy wysiadłam z auta przed pierwszym lepszym hotelem uderzyła mnie fala zapachów. Przez chwilę stałam jak wryta. To była męka. Słyszałam, czułam każdą krople krwi, która przepływała przez żyły i tętnice ludzi, którzy byli w pobliżu i nie tylko. Ich krew mnie woła. Na samą myśl do ust napłynął mi jad i ścisnęło mnie w dołku. ,,Nie. Nie zabijaj Aurel, bądź twarda. Wiem, że dasz radę. Kiedyś byłaś taka jak oni, spokojnie''. Powtarzałam to jak litanię kiedy sztywnymi krokami weszłam do hotelu i skierowałam się do recepcji. Kiedy lekko schyliłam się w stronę lady niemalże nie oddychałam.
- Chcę wynająć pokój.- powstrzymałam skinieniem ręki kobietę, która zamierzała zawalić mnie gradem pytań- Byleby była łazienka.- chwyciłam kluczyk i przyspieszyłam kroku kierując się do pokoju. Jak najdalej od tej kobiety.
Zatrzasnęłam drzwi pokoju i zsunęłam się po nich siadając na podłodze. Oddychałam głęboko, choć wcale nie musiałam. Byli przede mną ludzie i ich zapach czułam wszędzie. Zmarszczyłam nos. Muszę się przyzwyczaić. W końcu niedługo będę w nim przebywać non stop. Spojrzałam na wielki ścienny zegar. Za jakiś czas zmierzcha. Najlepszy czas na to, by udać się do banku krwi. Westchnęłam kiedy ktoś zapukał do drzwi. ,,Zachowuj się jak człowiek.'' Wstałam i otrzepałam czarną, wąską sukienkę. Otworzyłam drzwi. Boy hotelowy stał z moimi walizami, a pot zlepiał mu włosy. Uniosłam lekko brwi i przyjrzałam się plakietce na jego piersi.
- Dziękuję, Bob za fatygę, ale wcale nie musiałeś. Właśnie miałam się po nie udać.- spojrzałam na jego zmęczoną twarz i zaśmiałam się dźwięcznie- chyba nie są aż takie ciężkie?- rzuciłam z sarkazmem, a jednocześnie rozbawieniem i nie czekając na odpowiedź wciągnęłam je do pokoju, zatrzaskując drzwi przed nosem zakłopotanego mężczyzny. Usiadłam na łóżku obmyślając następny krok. Szczerze mówiąc nie miałam zielonego pojęcia co mam dalej robić. W sumie odniosłam już mały sukces- recepcjonistka i boy ciągle żyją i nic nie podejrzewają. Otworzyłam jedną z waliz i wyciągnęłam z niej jeansy i wygodny płaszcz. Szybko się przebrałam rozrzucając ubrania gdzie popadnie. Wychodząc z pokoju tylko związałam długie blond włosy w luźny koński ogon i zamknęłam drzwi, wrzucając klucz do jednej z kieszeni płaszcza.
Udałam się do jednej z najsłynniejszych kawiarni w Londynie. O dziwo nie było dziś tłoczno. Po drodze kupiłam nową książkę do mojej sporej kolekcji i skierowałam się w stronę celu.
Usiadłam w najdalej wysuniętym kącie i zanurzyłam się w lekturze . Trzy godziny minęły jak z bicza trzasnął. Kiedy żyje się wiecznie, nie zauważa się upływu czasu.
- Mogę się dosiąść?- podniosłam wzrok. Wysoki blondyn o niespokojnych zielonych oczach przyglądał mi się z figlarnym uśmieszkiem.
-Nie.- powróciłam do stronic książki, która niebywale mnie zainteresowała. Westchnęłam kiedy ponownie mi przerwano.
- Czekasz na kogoś?
- Nie.- warknęłam zniecierpliwiona.
- Nie tak agresywnie milady!- zaśmiał się chłopak siadając naprzeciw mnie. Rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, które robiło jeszcze większe wrażenie przy moich złotych oczach. Większość ludzi dostawała gęsiej skórki, lecz nie on. Siedział jak gdyby nigdy nic.
- Czy ty jesteś głuchy czy też ułomny?- syknęłam zamykając książkę. Zmrużyłam oczy jak żmija skupiając się na jego twarzy aniołka. Kwadratową, męską szczękę okalały zupełnie niepasujące blond włosy, po wywijane w każdą stronę, a oczy niespokojne i zielone jak u kota. Jego szyję oplatał gruby łańcuszek. Skupiałam się na konturach zawieszki, którą miał pod bluzką. Kiedy do mnie dotarło kim jest ów mężczyzna, aż mnie zmroziło. Łowca. Z pewnością wiedział czym jestem i do czego jestem zdolna. Wstałam od stołu i skierowałam się w stronę wyjścia szybkim krokiem. Lepiej zniknąć mu z oczu jak najszybciej niż przy pierwszej lepszej okazji dostać kołkiem od gościa z najstarszego na świecie gangu eliminującego tak zwane ,,dziwadła''.
- Hej, gdzie tak pędzisz?- ruszył w ślad za mną i w oka mgnieniu stanął między mną, a zbawczymi drzwiami.
- Jak najdalej od ciebie.- zmrużyłam oczy- Nie chcę kłopotów. - Ale ciągle w nie wpadam, pomyślałam z goryczą i wściekłością.- Ty też powinieneś zejść mi z drogi, jeżeli chcesz trochę pożyć.- zepchnęłam go z wyjścia uśmiechając się ironicznie. Nie stanowił dla mnie żadnego oporu. Po chwili znalazłam się na chodniku trzymając nerwy na wodzy a bardziej skupiając się na silnej woli. Czułam jego płonący wzrok na plecach. Byłam pewna że młody łowca i ja jeszcze się spotkamy. I z całą pewnością nie będzie to nudne spotkanie. Już ja o to zadbam.

Rozdział 1.



Ktoś kiedyś powiedział- ,,Skoro jestem tym co mam, to kim będę kiedy wszystko stracę?''
Nie mieszam już starego życia z nowym. Straciłam wszystko i byłam nikim, to prawda.
Ale rozpoczęłam nowy rozdział w życiu.. Z takimi jak ja. To jest pocieszające... Lecz jeszcze bardziej pocieszające jest to, że niedługo zamierzam ten rozdział zamknąć. Raz na zawsze.

- Doprawdy, nie rozumiem dlaczego wolisz pić to- niska postać wskazała na szklankę szkarłatnego płynu, którą trzymałam w ręku- zamiast świeżej.
Mary. Jedna z tych normalnych. Drobne, szczupłe i wysportowane ciało oraz twarz o wyostrzonych rysach nadawała jej wygląd elfa. Teraz stała opierając się o framugę drzwi ze zmarszczonym nosem i wykrzywionymi wargami. Uniosłam podbródek głośno wzdychając.
    - Ile razy mam ci tłumaczyć, Mary? Nie muszę zabijać.- wampirzyca uniosła sceptycznie brew.- Tylko kiedy jest to konieczne.- podkreśliłam.
    - Jesteś nudna.- prychnęła i wychodząc zarzuciła burzą kasztanowych loków. Rzuciłam jej mordercze spojrzenie. Nie byłam nudna. Po prostu miałam tajemnice, w których nikt nie miał prawa maczać palców, jeśli mu życie miłe. Zabijanie to mój chleb powszedni. Zanurzyłam wargi w szkarłatnym gęstym płynie roskoszując się jego smakiem. Odstawiłam szklaneczkę i udałam się do mojego lokum. Byłam już spakowana. Chwyciłam walizki i powlokłam się do wyjścia, które było obstawione grupą wampirów. Wyprostowałam się i sztucznie uśmiechnęłam.
    - Czy moglibyście się przesunąć? Wyjeżdżam- powiedziałam to bardzo przesłodzonym tonem, celowo dodając do niego parę kropel jadu. Odpowiedział mi dziki pomruk, który wydostawał się z piersi moich pobratymców. Wywróciłam oczami a na moje wargi pociągnięte czerwoną szminką wtargnął szelmowski uśmieszek. Pierwszy odezwał się Charlie- został przemieniony piętnaście lat temu, kiedy skończył 38 lat. Wygląda i uważa się za najstarszego z całej elity. Co tak naprawdę jest kompletną bzdurą.
    -Słuchaj mała, nie wygłupiaj się, nigdzie nie jedziesz. Bo niby gdzie chce...- przerwałam mu w pół słowa przywierając go do ściany i kipiąc z gniewu. Nienawidziłam kiedy się tak do mnie odnoszono.- Nie waż się mnie nazywać ,,mała'' nigdy więcej, ponieważ jestem ponad 300 lat starsza od ciebie i silniejsza.- warknęłam mu w twarz i z szybkością światła wbiłam mu drewniany kołek w brzuch. Upadł w drgawkach na ziemię. Przeżyje. Nie celowałam w serce. Uśmiechnęłam się do siebie i pociągnęłam za sobą walizki wychodząc z nagle opustoszałego domu. Od dziś działam solo. W świecie ludzi, gdzie będę traktowana jak zwykła dziewczyna. To będzie z pewnością ciekawe doświadczenie.
    Wsiadłam do czarnego mercedesa i wcisnęłam pedał gazu. Zostawiłam to całe wampirze gówno daleko w tyle.

Prolog.



Było już późno. Aurelia Presscot włóczyła się po ciasnym pokoiku wynajętym na przedmieściach Londynu. W końcu usiadła do biurka, wyjęła kartkę papieru i pióro. Zagryzła mocno wargi i zaczęła pisać zniekształcając litery.
,, Drogi Alexandrze,                                                                                           Londyn 1634
Nie mam siły dłużej uciekać. Jest już coraz bliżej, z tego co wiem to w północnej Anglii i zmierza do Londynu. On w końcu mnie znajdzie, Alexandrze. Zrobiłam wszystko, według Twoich poleceń, jednak to co się stanie jest nieuniknione. Nie mogę wiecznie uciekać. Przykro mi...
Już tyle dla mnie zrobiłeś, ale chciałabym Cię prosić o jeszcze jedno. Nie ryzykuj dla mnie życia, nie szukaj go, bo spotka Cię taki sam los, który mnie spotkał. Żyj dla mnie, przyjacielu.
Wiem, że kiedyś się spotkamy, ale teraz przyszło mi się pożegnać. Wybacz proszę, że tak krótko, ale nie pozostało mi za wiele czasu. Chciałabym Cię uściskać i powiedzieć, że nic mi nie będzie. Ale nie lubię Cię okłamywać. Pozostaje mi tylko nadzieja, że pewnego dnia mi wybaczysz.
Żegnaj.                                                                                              
Aurelia. ''
Pióro wypadło jej z ręki plamiąc róg kartki i jej suknię. Tekst co chwila się rozmazywał przez napływające do oczu łzy, które po chwili spływały po bladych policzkach. Ukryła twarz w dłoniach i zapłakała cicho powstrzymując sączący się z oczu słony płyn rąbkiem sukienki. Delikatnie złożyła kartkę i włożyła do koperty. Podniosła świecę i gorącym woskiem zapieczętowała list, następnie zeszła na dół i poleciła gospodyni by go jak najszybciej dostarczono. Kiedy wróciła do swojego pokoju ON na nią czekał. Próbowała krzyczeć, ale był zbyt szybki.
Potem była już tylko ciemność.





Podoba Wam się? Chcecie więcej? :)