środa, 23 lutego 2011

Rozdział 4.

Stałam pod prysznicem pozwalając, by gorąca woda zmyła ze mnie cały brud i krew. Wyszłam z natrysku zakrywając ciało dużym, miękkim ręcznikiem. Usiadłam na półce. Nie wiedziałam co powinnam była zrobić. Pójść tam i zaryzykować, czy znowu wyjechać do innego miasta, przyjąć nową twarz i nowe życie. Dopiero co przyjechałam do Londynu, nie chcę stąd się ruszać. Zacisnęłam wargi. Moja wrodzona ciekawość i determinacja wybrały pierwszą opcję. Szybko wytarłam się i wciągnęłam na nogi obcisłe, czarne leginsy, oraz wysokie buty za kolano. Do tego jeszcze wąski top i czarna, skórzana kurtka. Włosy pomęczyłam przez chwilę suszarką, ale ciągle były wilgotne, a ja nie miałam czasu. Wybiegłam z łazienki w poszukiwaniu listu, lecz przerwało mi czyjeś chrząknięcie. William.
- Ale z ciebie bałaganiara.- uśmiechnął się kpiarsko rozglądając się po pokoju. Był już w jednym kawałku, wszystkie złamania uleczone. Najwyraźniej mieli jakieś sposoby.
- Wybacz, nie spodziewałam się odwiedzin- parsknęłam z sarkazmem- Co ty tu robisz?- zmrużyłam oczy i lekko odsłoniłam zęby. Zeskoczył z parapetu i rozsiadł się w jednym z foteli. Wyjął z kieszeni scyzoryk i zaczął się nim bawić.
- Mistrz mnie przysłał. Mam cię przyprowadzić.
- Bo co? Sama nie trafię?- uniosłam brew z sarkazmem i politowaniem- Smród łowców czuć z odległości pięciu kilometrów.
- Ach, to dlatego tak trudno was wyłapać.- wywrócił oczami i schował zabawkę.
- Bynajmniej.- rzuciłam mu ostre spojrzenie.- Czego chce ten wasz Mistrz ode mnie?
- Nie wiem.
- A dlaczego przysłał akurat ciebie?- założyłam ręce na piersi.
- Ze względu...- wstał z fotela przyglądając się mi z uśmieszkiem na ustach i lustrując świecącymi, zielonymi oczyma.- Na mój urok osobisty- uśmiechnął się irytująco- Który tak czy siak przebije twój upór.
- Nie wysilaj się. Właśnie miałam wychodzić.- rozejrzałam się po pokoju. Nie miałam czasu na jego chore gierki. Gdzie był ten przeklęty list?!
- Tego szukasz?- pomachał mi przed nosem kartką. Wyrwałam mu ją z rąk i syknęłam na chłopaka gniewnie. List schowałam do kieszeni kurtki.
- Lepiej zejdź mi z drogi- zepchnęłam go z okna na ścianę i kucnęłam na parapecie. Jakby od niechcenia odepchnęłam się od ramy i już po chwili wylądowałam na palach bez niepotrzebnego hałasu. Otrzepałam ręce i spojrzałam w górę. William stał na parapecie i celował w pobliską latarnię. Z przedmiotu, który trzymał w dłoni wystrzeliła linka, na której zjechał i już po chwili znalazł się obok mnie. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam dalej w stronę Tamizy. Dotrzymałam Williamowi kroku. Po upływie pięciu minut westchnęłam patrząc na niego.
- Strasznie się wleczesz.- zmarszczyłam brwi.- Dlaczego nie mogę dotrzeć do waszej siedziby sama?
- Bo kiedy tylko pojawisz się na horyzoncie, obudzisz się z dziesięcioma kołkami w ciele w innym świecie. Czy to ci wystarczy?- uniósł brwi.
- Mam list.
- Łowcy nie będą czekasz, aż pokażesz im na papierku zaproszenie.
- Jak to miło z ich strony- powiedziałam z sarkazmem. Spojrzałam kątem oka na mojego towarzysza. Był przystojny i wysportowany. Jasne blond włosy, trochę przydługie wpadały mu do zielonych oczu. Jego ciało zdobiły czarne, cienkie linie przecinające się w określonych miejscach. Przypominały bardziej żyły lub cienkie nici niż tatuaże. Zapewniały mu różne, przydatne umiejętności takie jak szybkość, siła zwinność i wiele innych.
- Gapisz się na mnie.- powiedział majsterkując przy swojej grubej bransolecie. Nie zwolniłam tylko szłam dalej. Niech zostanie w tyle jeśli chce.
- Nigdy nie stałam tak blisko obok Łowcy. Dziwne uczucie kiedy idziesz obok mnie jak gdyby nigdy nic i nie chcesz mnie zabić.- I na odwrót, pomyślałam z rozbawieniem o spotkaniu w banku krwi. Dogonił mnie i wzruszył ramionami.
- Ja tam wampiry mam na co dzień.
Parsknęłam śmiechem.
- Daj spokój Williamie. Dobrze wiem kiedy ktoś kłamie. To jeden z wielu moich talentów- uśmiechnęłam się figlarnie, kącikiem ust. Spojrzał na mnie lekko zmieszany.
- Tylko cię sprawdzam.
- Ahaa...
- Zmarszczył gniewnie brwi. Zastanowiło mnie to, iż nigdy nie mogę odczytać z jego oczu co myśli. Zawsze się chowa i gdzieś mi umyka. Ocknęłam się z moich rozmyślań kiedy lekko mnie szturchnął.
- Co?!
- Zaraz będziemy na miejscu- miał rozbawioną minę. Wyrwanie mnie z transu sprawiło mu dziką radość. Tak, bardzo zabawne.
- Na chwilę muszę wyjść im naprzeciw i dać im znak, że mamy gościa- uniósł brew i się uśmiechnął.
- Jasne, zaczekam tutaj- wywróciłam oczami i założyłam ręce na piersi.
William zniknął za gęstymi krzakami. Przykucnęłam i wbiłam wzrok w spokojną Tamizę, kiedy usłyszałam kroki. Wstałam i odwróciłam się. Wzięłam głęboki wdech przez nos. Zbliżał się łowca. Zmrużyłam oczy.
-William?
Ktoś za mną głośno wciągnął powietrze przez zęby i poruszył się szybko niczym kot. Byłam zbyt zszokowana żeby zareagować i już po chwili leżałam sparaliżowana z kołkiem, który trafił mnie w plecy i przebił na wylot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz