poniedziałek, 21 lutego 2011

Rozdział 3.


Szłam coraz szybciej nie zważając na przechodnich. Co chwila ktoś na mnie wpadał mrucząc pod nosem wiązankę przekleństw, ale mało mnie to obchodziło. Byłam głodna. Parę minut później na horyzoncie pojawił się szpital. W powietrzu wisiał zapach świeżej, soczystej krwi. Zbliżyłam się do drzwi jednego z najmniej zatłoczonych budynków. Nasłuchiwałam głosu strażników, po czym wślizgnęłam się do środka. Neonowe światło i rażąca biel ścian połączona z zielenią przyprawiały o mdłości. Jednak moje oczy szybko przystosowywały się do nowych otoczeń i już po chwili ciemne mroczki zniknęły.
Do roboty- zatarłam ręce i zakasałam rękawy. Poruszałam się w swoim tempie, nie ludzkim. Pakowałam woreczki z krwią do torby znalezionej pod jakimś wózkiem inwalidzkim marząc o ich smaku, kiedy nagle wyczułam już znany mi zapach. Powoli wstałam i zaciskając pięści, odwróciłam się. Spojrzałam w stronę intruza. Na moje usta wpełzł dziki uśmieszek.
- Witaj, blondyneczko.- uśmiechnęłam się w stronę wysokiego blondyna ubranego od stóp do głów na czarno. W ręku miał lśniący nóż, a z boku kilka zapasowych. W jego oczach pojawiły się płomyki złości, kiedy z niego drwiłam nie przejmując się jego osobą. Za plecami chłopaka wyrośli jeszcze dwaj mięśniacy ubrani podobnie jak on. Parsknęłam śmiechem.
- Przyprowadziłeś kolegów? Och, jakie to słodkie.- posłałam im pobłażliwe spojrzenie i sięgnęłam po naładowaną krwią torbę- Niestety, muszę już uciekać.- uśmiechnęłam się w ich stronę, wlewając w ten uśmiech tyle sarkazmu, ile tylko się dało. Ni stąd ni zowąd w moim prawym boku znalazł się nóż. Otworzyłam szeroko usta z zaskoczenia i opuściłam torbę, przez co krew wylała się na podłogę obryzgując ściany i naszą czwórkę. Zmrużyłam oczy niczym jadowity wąż. Syknęłam w stronę mężczyzn wysuwając kły.
Wyciągnęłam nóż, a zanim się odezwałam rana zdążyła się zasklepić.
Ty...- wskazałam na chłopaka z jasną czupryną.- Nie stać cię na nic więcej laleczko?!- rzuciłam zakrwawiony nóż w stronę jego głowy, lecz w porę zrobił unik. Ostrze wylądowało we framudze drzwi. Warknęłam z wściekłości, po czym nie do końca się kontrolując rzuciłam się na jednego z nich. Poruszałam się bardzo szybko i precyzyjnie. Nie chciałam go zabić, jedynie lekko uszkodzić. Rezultat? Złamana żuchwa, cztery żebra, noga, ogłuszenie i porządny kopniak w przeponę. Powróci za jakieś pół godziny. W tym czasie miałam nadzieję zająć się pozostałą dwójką. Odwróciłam się sycząc, w moim ciele pulsowała wzburzona adrenalina. Powaliłam na ziemię zielonookiego przywódcę a następnie zajęłam się większym osiłkiem. Był bardziej poręczny i zwinny niż jego wspólnik, okładał mnie ciosami i ciął nożem. Niemalże w ostatnim momencie wyrwałam z podłogi deskę i trafiłam go w głowę. Jeszcze trochę a dostałabym kołkiem. Dyszałam jak po maratonie, drżącymi rękoma chwyciłam ze stołu strzykawkę z jakimś środkiem i zaczęłam aplikować powalonemu przed chwilą mężczyźnie, jednakże zdążyłam wstrzyknąć jedynie pół dawki, bo wylądowałam na podłodze uderzając plecami o ścianę. Rzuciłam wściekłe spojrzenie w stronę napastnika. Blondyn zdołał się pozbierać i kipiał ze złości, pędząc w moją stronę miął w ustach przekleństwa.
- Wyśmienicie, najlepszy na deser- uśmiechnęłam się i zanim zdołał się zorientować chwyciłam go za ramiona i przeskoczyłam przez niego popychając go jednocześnie na ścianę. Westchnęłam kręcąc głową i cmokając z dezaprobatą.
- Zobacz jak nabałaganiłeś- pozwoliłam sobie na spojrzenie w jego oczy. W kącikach moich ust zamajaczył szelmowski uśmieszek.- Jednak niegrzeczny z ciebie chłopiec.- spojrzał na mnie mrużąc swoje zielone, magiczne oczy.
- Mógłbym to samo powiedzieć o tobie- próbował wstać, ale syknął z bólu łapiąc się za bok. Złamane żebro mogło przebić płuco. Zagryzł dolną wargę, gdzie zaraz pojawiła się krew, którą wyczułam od razu. Zmarszczyłam czoło i kucnęłam obok niego przyglądając się z jego twarzy. Chyba nie tylko żebro miał pęknięte, w przeciwnym razie już dawno leżałabym z kołkiem w piersi.
- Pachniesz inaczej niż większość ludzi- nasze spojrzenia się spotkały. Jego wściekłe, moje ciekawskie i pobłażliwe zarazem.
- Nie jestem jak większość- syknął z bólu, pot sklejał jego blond włosy- Nieźle nas załatwiłaś. Mogę chociaż wiedzieć jak ci na imię, ślicznotko?- zmrużył lekko oczy. Uśmiechnęłam się do niego unosząc brew. Wstałam i skierowałam się w stronę jedynej, sprawnej lodówki. Do plecaka z szafki pielęgniarek pakowałam wszystkie ocalałe worki ze zbawczym trunkiem.
- A zdradzisz mi swoje?- powiedziałam do blondyna stojąc do niego tyłem i sięgając po następną porcję krwi.
- William.
- William....- powtórzyłam. Patrząc na puste szuflady lodówki westchnęłam. Potrząsnęłam plecakiem i zasunęłam suwak. Starczy na tydzień, może dłużej...
- Cóż Williamie- skinęłam głową w jego stronę uśmiechając się kącikiem ust- Było naprawdę strasznie miło, ale teraz muszę lecieć.- Rozejrzałam się wokół. Wszędzie była krew, poprzewracane meble i wyszczerbione ostrza. Założyłam plecak na ramię i ruszyłam w stronę wyjścia, ale przedtem zawahałam się chwilę.
- Właściwie to dlaczego na mnie polujesz? Nie masz nic lepszego do roboty? Nie zabijam ludzi, jeżeli nie muszę. Nic na mnie nie macie.- uniosłam brew czekając na jego odpowiedź, lecz na próżno. Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się.
- Aurelia.- rzuciłam w jego stronę i wybiegłam ze szpitala w wampirzym tempie.
Wracałam do hotelu ciemnymi, mało uczęszczanymi uliczkami. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zobaczył. Moje ubranie wyglądało jak po wojnie- przesiąknięte brudem, potem i krwią.
Kiedy dotarłam na miejsce byłam zmuszona wejść do apartamentu przez okno. Wrzuciłam najpierw plecak wyładowany świeżym towarem a następnie wślizgnęłam się przez wąską ramę okna. Wstałam i odszepałam się z kurzu i ziemi. Zrzuciłam z siebie brudny płaszcz oraz koszulę i rzuciłam je na podłogę. Byłam cała obolała a na moim ciele jeszcze lśniły białe blizny po cięciu, nożem, które niebawem całkiem znikną, oraz zaschnięta krew. Nie moja rzecz jasna, ja nie krwawię. Rzuciłam się do plecaka i rozerwałam pospiesznie jeden woreczek zaspokajając pragnienie. Szkarłatny płyn ściekał mi po brodzie aż na brzuch, ale byłam zbyt głodna, żeby przejmować się czymś takim jak higiena. Kiedy skończyłam posiłek pragnęłam tylko kąpieli. Lecz zanim poszłam do łazienki, zauważyłam białą kartkę, którą ktoś wsunął przez szczelinę w drzwiach. Schyliłam się po nią i obejrzałam kopertę. Z przodu widniał mistyczny znak łowców. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Uwzięli się na mnie. Rozerwałam kopertę i rozłożyłam list.
,, Moja droga,
Proszę wybaczyć wszystkie niedogodności. Przyjdź do opuszczonego kościoła nad brzegiem Tamizy. Sama. Chcę z Tobą pomówić- to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Będziesz bezpieczna.

Wielki Mistrz, Dmitrij Czerwakov.”
PS. Zabierz ze sobą list- przyda się.''

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że czytam liścik z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Potrząsnęłam głową. Jeszcze tego brakuje mi do pełni szczęścia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz