wtorek, 8 marca 2011

Rozdział 7.

- Przenieśmy się do początku XI wieku- zaczął swoją opowieść Dmitrij, głaszcząc białego pudla leżącego na jego kolanach.
- Zaczęło się gdy młody hrabia Viktor wpadł w romans z ponętną wampirzycą- lady Elizabeth. Był w niej zakochany po uszy. Pewnego wieczoru, na balu urządzonym przez księcia Walii, hrabia usychał z tęsknoty za swoją ukochaną. Udał się więc z powrotem do swojej posiadłości w Londynie. Po kilku godzinach męczącej podróży dotarł na miejsce uradowany, iż zobaczy się z Elizabeth. Wbiegł do jej sypialni nie zważając na prośby gosposi. Kiedy tam wszedł, nie mógł uwierzyć w to co zobaczył. Nakrył swoją lubą, kiedy kochała się z Arnoldem- jego najlepszym przyjacielem.- Mistrz przerwał na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i napić się wody, po czym kontynuował.
Viktor wpadł we wściekłość. Najpierw zabił Arnolda, nakazując by Elizabeth przyglądała się śmierci kochanka. Potem zajął się swoją narzeczoną. Przed ostatecznym ciosem przysiągł jej, że od tej pory nie pozwoli, by bestie jej rodzaju miały styczność z ludźmi. Po obietnicy wbił drewniany kołek w jej serce i założył legendarny klan łowców.- Rosjanin wyjął z szuflady biurka plik fotografii i mi je wręczył. Czułam na sobie wzrok Williama. Przeglądając zdjęcia spojrzałam na niego kątem oka zza kurtyny włosów. Nie mogłam do końca zgadnąć, czy patrzy czułym wzrokiem, czy tak jakby chciał się na mnie rzucić i zabić.
Chrząknęłam cicho i oddałam zdjęcia mistrzowi.
- A więc miłość wampira i człowieka?- powiedziałam pytającym głosem unosząc brew. William spojrzał na mnie z nieodgadnionym błyskiem w swoich tajemniczych, zielonych oczach.
- Dokładnie. Dość tego dobrego, Lancelocie- mruknął mistrz wstając i zdejmując z kolan puchatego przyjaciela, który omijał mnie szerokim łukiem w drodze na swoje legowisko.
- Czas byś zobaczyła portrety wszystkich przywódców klanu łowców, którzy z dumą kontynuowali idee i dzieło Viktora.- starzec skierował się na korytarz. Ruszyłam za nim szybkim krokiem czując na sobie odprowadzający wzrok Williama.
- Horacy. Kuzyn Viktora.- powiedział mistrz wskazując na drugi portret w złotej ramie. Przytakiwałam mu za każdym razem, gdy wymawiał imiona wodzów. Niektórych mijaliśmy, gdyż niespecjalnie zasłużyli się dla klanu, lub obejmowali to stanowisko tylko teoretycznie, a w rzeczywistości zawieszali działalność łowców na jakiś czas. Stąd w niektórych latach wzrastała liczba morderstw dokonanych przez istoty paranormalne- wampiry, likantropy czy nadludzkie mutanty będące eksperymentami ówczesnych ludzi. Rzecz jasna wiedzieli to tylko osoby wtajemniczone. Ludziom tłumaczyło się to epidemią lub atakiem dzikiego zwierzęcia.
- Witaj w połowie XVII wieku. Legendarny przywódca łowców- Felix von Jungingstern. Z pochodzenia był Niemcem. Przeniósł się do Anglii za prośbę poprzedniego wodza klanu, który zrezygnował i powierzył mu władzę....- Dalej nie słuchałam jego historii. Gapiłam się na największy portret na ścianie i patrzyłam na twarz legendy z wyrazem szoku na twarzy. W środku aż wrzałam, z wściekłości mogłabym wyrwać obraz wraz ze ścianą i wyrzucić na drugi brzeg Tamizy. Starzec przerwał opowieść zaniepokojony moim stanem.
- Aurelio, wszystko w porządku?- patrzył zlękniony wyglądem moich oczu- źrenice pulsowały rozszerzając się i zwężając. Chwilę później moje tęczówki zmieniły barwę na smolistą czerń. Kły wysunęły się ze świstem.
- Nigdy nie zapominam twarzy.- powiedziałam starając się kontrolować nad głosem. Dmitrij patrzył się na mnie zdezorientowany, unosząc krzaczaste brwi.
- To on zmienił mnie w wampira.


buziaki, M.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz